Nightmare By The Sea
Ubermasturbator
Dołączył: 25 Sie 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Tomaszów Lubelski
|
Wysłany: Sob 22:23, 25 Wrz 2010 Temat postu: Uczyniłam lęk fundamentem |
|
|
Felieton, nie artykuł. Brakuje mi działu na felietony. Artykułów nie pisuję, bo do tego trzeba się na czymś znać XD
Mówisz, masz.
E.
Swojemu lękowi zawdzięczam wszystko. Gdyby nie potrzeba racjonalizacji jako jedynej w miarę skutecznej metody radzenia sobie sobie z nerwicą, byłabym prawdopodobnie przygłupem, bo nie mam tych cech, które zwykle umożliwiają innym poszerzanie horyzontów. Nie jestem ani ciekawska, ani elastyczna, ani skupiona. Ale kiedy nie wierzysz ani swojemu ciału, ani emocjom, rozwój intelektualny jest jedynym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa we własnej głowie.
Gdyby nie lęk nie byłabym rozdzielona, więc nie miałabym pięcioletniego satysfakcjonującego związku na koncie. Nie czułabym potrzeby Roju i nie rozumiałabym co oznacza naprawdę czuć wspólnotę, tak jak moja matka, dla której mój archetyp Roju jest czymś dziwnym, głupim i niepojętym (nie chciałabym być tak uboga psychicznie, żeby tego nie rozumieć).Gdyby nie potrzeba odzyskania bezpieczeństwa poprzez kontrolę, nie interesowałabym się s&m. Gdyby nie moja wieczna niepewność w relacjach interpersonalnych nie byłabym zakochana w osobie tak fear-tainted, mogłabym nie zauważyć, jakim fascynującym jest człowiekiem. Tego, że w chwilach, kiedy nie jest zmieszany i nie gubi wątku, jest cholernie inteligentny, tak jak wiele osób zdaje się nie zauważać. Lubię to. Lubię być owadem. Lubię, że dostrzegam inne małe zwierzątka.
Last, but not least. Nigdy nie byłabym pisarką, gdyby nie lęk.
Mój ojczym zwykł mawiać, że w filmach amerykańskich wkurza go swoiste tworzenie "legendy" wokół postaci, która jest w jakiś sposób wyjątkowa.
Na uzasadnienie tego, jaka jest teraz, niczym na zawołanie znajduje się jakaś historia lub zdarzenie z dzieciństwa, które na resztę życia uczyniło go wyjątkowym. Takie spłycenie.
Innym razem powiedział mi, ze jestem jedną z tych ludzi, którym kiedyś zazdrościł. Ludzie "którzy są zbudowani jak z cegieł", u których każda przemiana jest logiczna. Zakorzenieni w przeszłości, przewidujący swoją przyszłość. On sam określił siebie jako "rzekę", kogoś, kto żyje tu i teraz, zmienia się niekontrolowanie i nie ma nad procesem rozwoju żadnego nadzoru.
Well, jestem z cegieł. Jestem owadem. Nie mój wybór; ja zawsze chciałam być "rzeką", tak jest i ciekawiej i dostosować się łatwiej. Ale cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Trafiły mi się od losu cegły, więc bądźmy cegłami. Cieszmy się chociaż, że to czerwona cegła, nie pustaki.
Jestem z cegieł i lubię tworzenie legend. Sama jest tworzę.
Oczywiście, jedno zdarzenie z zamierzchłej przeszłości to trochę za mało na zadecydowanie o całym życiu, to znaczne uproszczenie, bo za każdy zdarzeniem stoją inne zdarzenia, a jeszcze za nimi nasze predyspozycje genetyczne, ale ja naprawdę dostrzegam wszystko, co się wydarzyło jako połączone z tym co obecnie,i z tym, co jeszcze będzie, as well. Wszystko ma przyczynę i skutek i łańcucha nie da się przerwać. Zawsze jest jakaś przyczyna, dlaczego jesteśmy, kim jesteśmy.
Może ludzie-rzeki nie znają po prostu własnej legendy? Nie maja punktów zaczepienia w przeszłości bo cały czas płyną i wszystko zlewa się w jeden, dziki, nieogarniony nurt. Natomiast ludzie-cegły widzą postępy swojej pracy. Stoją na solidnych fundamentach (nawet jeżeli fundamentem jest strach). Ludzie z cegieł wodzą palcami po każdej cegle, znają na pamięć każde wykruszenie się budulca, pamiętają, kiedy, i w jakich okolicznościach każda cegiełka została położona i jakiej zaprawy użyto. Na murze widnieją wyspreyowane co ważniejsze daty. Ludzie-cegły mają przy sobie plan budowy, do którego zawsze mogą zajrzeć, na wypadek, gdyby chcieli wiedzieć, jak będą wyglądali w przyszłości. Co dobuduje się teraz? Tak jest bardziej nudno. Ale też bezpieczniej. Tak..solidniej.
Ludzie z cegieł dostrzegają przełomowe momenty i wiedzą, dlaczego są tą budowlą, a nie inną. Ludzie z cegieł znają swoją legendę.
Ludzie-rzeki..po prostu płyną. Pytanie, jakie mi się nasuwa, brzmi: czy ludzie rzeki nie mają legendy, czy po prostu nie znają? Czy po prostu niektórzy nie zdają sobie sprawy z rządzących nimi mechanizmów i elementów świata zewnętrznego, na które są one reakcją? Czy też rzeczywiście u niektórych nie ma takich swoistych mechanizmów, wszystko rozgrywa się spontanicznie, dzięki przypadkowi i wolnej woli? Czy spontaniczność w ogóle jest możliwa, czy po prostu niektórzy zdają sobie sprawę z pobudek nami rządzących mniej, a inni bardziej?
W zależności od tego, jaki punkt widzenia przyjmiemy, jestem albo bardziej wyswobodzona od innych osób(jeżeli przyjmiemy, że każdy rządzi się przewidywalnymi mechanizmami; wtedy osiągnęłam przynajmniej tyle, że potrafię być świadoma ciągu przyczynowo-skutkowego i sprawować nad nim nadzór), albo wyjątkowo zniewolona (kiedy przyjmiemy, że spontaniczność jest jednak możliwa, i tylko ja jestem uwikłana w swój sztywny obsesyjno-kompulsywny rytm "podążania logicznym szlakiem od początków życia"). W różnych etapach życia uważałam różnie. Jak jest naprawdę?
I don't give a crap. Jestem z cegieł, kogo to obchodzi, co to właściwie znaczy. Moje cegły są rudo-czerwone. Burmistrz Graves nadzoruje budowę, Konstruktor zrobił plany, ja buduję. Lou robi mi graffiti fioletowym sprejem (czy tylko dla mnie to brzmi podniecająco?). Vjel jako konsjerż (ta, dostała nowy tytuł, niech się cieszy dziewczyna) pilnuje, żeby nikt nie wszedł do środka. Fletcher robi zaprawę, Dżdżownica Mia spulchnia ziemię na ogródku. Sadystyczny Kosmita poświęcił plac budowy. Jon zajmie się dekoracja świąteczną w grudniu, aktualnie go zahipnotyzowała betoniarka.I wszyscy jesteśmy zadowoleni.
Whatever. Nie o tym chciałam pisać.
Nie byłabym pisarką, gdyby nie mój lęk. Nie pisałabym teraz tego.
Pamiętam dokładnie dzień, w którym postanowiłam być pisarzem i mój ówczesny tok rozumowania (niewiele różniący się zresztą od obecnego..czy wtedy byłam aż tak dojrzała czy teraz jestem aą tak regresywna, huh?). Nie mogę powiedzieć, że znam dokładnie datę, ale...
...założę się, ze to był sierpień 1999.
Miałam 6 lat i po raz pierwszy zaczęłam się zastanawaic "kim będę, gdy dorosnę". Znaczy się, wyszłam właśnie z fazy "bycia kotem jako planu na przyszłość" i zaczęłam się zastanawiać nad wyborem profesjii.
Mir nie chciała (jak prawie każdy zresztą) robić nic nudnego, o nie. Całe życie odbierala jak ksiażke, albo film, więc jej przyszła praca też powinna taka być..pełna dramatycznych zwrotów akcji, przygód. Zresztą, który dzieciak tak nie rozumuje? xD
Moją pierwszą wymarzoną praca była policjantka z wydziału zabójstw. Chciałam być nią przez jakieś dwa tygodnie, później...później pojawiło się pewne "ale".
Mir nigdy nie była hardcorem. Nie wspinała się po drabinkach, nie chodziła sama do sklepu. Mir budziła się w nocy bo bała się afrykańskich kanibali i choroby nowotworowej (teraz uwielbiam nowotwory). Mir nie pchała gwoździa w gniazdko, nie wybiegała na ulicę, nie zaczepiała innych dzieci. Mir była..."Rozważna i romantyczna"? Njee..chodziło mi o to drugie słowo, wait.."neurotyczna", o!
Po dwóch tygodniach Rozważna i Neurotyczna Mir zauważyła wadę planu zostania policjantem, a mianowicie...dotarło do niej, że praca taka, pomimo niewątpliwej korzyści jaką jest zapewnianie przygód, jest też z pewnością niebezpieczna. Ten drobny szkopulik, jako rzecz niedopuszczalna, psuł całą zabawę.
Więc zamiast być policjantką, Mir postanowiła, że poszuka czegoś, co umożliwia przeżywanie przygód na stuprocentowo bezpiecznym gruncie, takim, który nie stawia cię w sytuacji bezpośredniego narażenia się.
Pisarstwo było pierwszym czymś, co przyszło mi do głowy (po jakiś..trzech minutach zastawiania się, odkąd stwierdziłam, że policja to jednak nie przelewki) i wtedy wydało mi się dobre, bo spełniało oba warunki. Pisanie umożliwia Ci przeżywanie przygód, przeżywanie tego wszystkiego co wymyślasz i piszesz, podczas gdy jednocześnie wciąż pozostajesz na pewnym gruncie. Zapewnia zarówno rozrywkę i bezpieczeństwo, towar pożądany. Taak. Bezpieczeństwo. To wtedy zdaje się świadomie wybrałam moje papierowo-makulaturowe życie. Doszłam do wniosku że jest lepsze. Bo zdawało mi się wtedy ciekawsze, tak, ale przede wszystkim - było bezpieczne.
W tym momencie się zdecydowałam - i tak zostało. Do dzisiaj. 10, 5 roku później. Po raz pierwszy pożałowałam tej decyzji w wieku 13 lat, ale tylko przez rok - potem nie żałowałam jej już nigdy więcej.
Co do pisania - cóż...miesiąc później zaczęłam pisać moje pierwsze opowiadanie, które, jak można się spodziewać, wkrótce w chuj rzuciłam xD Wtedy jeszcze bycie pisarzem wydawało się czymś..tak poważnym i abstrakcyjnym [mniej więcej jak wydawało mi się bycie dominą w tamtym roku ;p W tamtym roku to było "No nie wiem, ja się do tego nie nadaje, za miękka jestem", teraz poznaję kogoś, przy kim nawet intonacja głosu zmienia mi się na bardziej władczą i już wiem, ze będę dominą - nie dla niego, on nie dla mnie, ale dla kogoś, kiedyś...]. Ale już dwa lata później zaczęłam pisać regularnie i piszę w mniejszych lub większych odstępach czasu do tej pory. Okazało się jakoś, że jestem dobra. Dobrze sobie wybrałam, nie miałabym szans w akademii policyjnej XD
Była to decyzja podjęta w jednym momencie.
Dlatego, że nawet w dziecięcych fantazjach bałam się być ta nudną policjantką.
Dlatego, że się bałam.
I guess that's my legend
|
|